środa, 30 grudnia 2015

#1 Przypadkowe spotkanie

16 komentarzy:
Podnosząc głowę z mięciutkiej poduszki i przecierając oczy, rozpoczęłam nowy dzień. Ciepłe promienie słońca, które przedostały się do pokoju przez żaluzje okalały moje ciało, powodując uśmiech na mojej twarzy.
Po ostatnich przygnębiających burzach jedyne, na co czekałam, to pojawienie się na niebie słońca, naszej ukochanej gwiazdy. Przeciągając się, wstałam na równe nogi i pomaszerowałam do kuchni, gdzie miałam zrobić sobie śniadanie. Zajrzałam do lodówki, chciałam już wyciągnąć mleko do przygotowania płatków, a tu klapa… Nie ma ani mleka, ani jajek do jajecznicy, w sumie to niczego nie ma. Półki chłodziarki świeciły pustkami.
 - Trzeba będzie iść na zakupy - wymamrotałam niechętnie na samą myśl o tym.
Ruszyłam w stronę garderoby, aby wziąć moje najlepsze ubrania, które jako jedne z niewielu nadawały się na wyjście. Tak więc założyłam bluzkę z krótkim rękawkiem o kolorze pudrowego różu i pasujące do tego krótkie, niebieskie jak letnie niebo spodenki. Wyciągnęłam z odmętów szafy małą, czarną torebkę, w której miałam portfel z jakimiś resztkami klejnotów.
Licząc kolejno wartość pieniędzy, w głowie obmyślałam już listę zakupów.
- Mleko, jajka, jakieś pieczywo… - mówiłam sobie na głos podstawowe rzeczy, które można dostać w każdym spożywczaku za rogiem, a ja jednak i tak muszę robić zapasy na co najmniej tydzień. “Urok” głębokiej introwersji. O tyle dobrze, że oszczędzam. Przynajmniej mam jeszcze trochę pieniędzy, jednak na długo mi już nie wystarczy. Będzie trzeba znaleźć jakąś pracę, niestety…
Włożyłam obliczoną sumę gotówki do portfela, który następnie wrzuciłam do torebki. Zarzuciłam ją na ramię i szybko ubrałam lekkie sandały na niskim koturnie. Jeszcze zanim wyszłam z mojego mieszkania zaczęło mi burczeć w brzuchu.
 - Tak, wiem, nie musisz mi przypominać - powiedziałam do żołądka, a właściwie sama do siebie. Czasami zaczyna mnie to niepokoić, ale póki nie gadam do kamieni, uważam, że jest dobrze.
Wyszłam z mieszkania i doznałam szoku. Dookoła było pełno ludzi, a hałas był niewyobrażalny. Fakt, mieszkam przy głównym rynku i zawsze jest tu gwarno, ale zazwyczaj nie aż tak. Po prostu jakbym była w ulu, a nie na ulicy.
Zaczęłam zastanawiać się, o co chodzi. No bo skoro normalnie tak nie jest, to musi być tego jakiś powód.
Przedzierając się przez tłum ludzi, których wolałam unikać, trafiłam na stoisko z prasą. Nagłówek pierwszej lepszej gazety mi wszystko powiedział:

“Drużyna Sabertooth wygrywa pierwszy dzień Turnieju! Czy ktoś zdoła pokonać Szablozębnych?”

I wszystko jasne. Wielki Turniej Magiczny, który organizowany jest już od dobrych kilku lat, zawsze przyciąga do Crocus pełno ludzi. Szczerze, to mało mnie obchodzi ten Turniej, nawet zaczyna już irytować. Głównie dlatego, że w czasie trwania tego całego wydarzenia jest w stolicy pełno ludzi, jakby mało ich było na co dzień.
Zaczęłam rozglądać się za jakimś spożywczakiem. W końcu żołądek się dopomina o swoje, a ja w sumie nie chcę spędzać na zewnątrz więcej czasu, niż muszę.
Niby obiecałam sobie, że poznam jakichś ludzi, ale nie jestem pewna, czy potrafię aktualnie z nimi normalnie egzystować.
Usiadłam na ławce nieopodal małego parku i zaprzestałam na chwilę poszukiwań.
Rozejrzałam się po ludziach. Rozradowani głośno obstawiali, kto wygra w dzisiejszych rundach. Jeden stawiał na Drużynę Sabertooth, drugi zaś na Drużynę Lamia Scale, jeszcze inny na Blue Pegasus; i tak zaczęli się wykłócać.
Przeniosłam się na dalszą ławkę, ponieważ tego jazgotu nie dało się wytrzymać. Obserwowałam ludzi przechadzających się po uliczkach miasta, aż w końcu zauważyłam coś dziwnego. Mała, różowa postać... niecodziennie znajduje coś takiego.
 - Co to może być? - zadałam pytanie, na które nikt i tak nie spodziewałam się odpowiedzi. Postanowiłam nie spuszczać przez chwilę wzroku z tego czegoś. Gdy tylko nieznajoma mi istota obróciła się przodem do mnie i zaczęła iść w mym kierunku, skamieniałam.
“Czego ode mnie chce?” - pytała jedna strona mnie, natomiast druga krzyczała “Ruka, spokojnie! To tylko kot. On ci…”  Chwila. Kot o nienaturalnym zabarwieniu sierści, do tego chodzi na dwóch łapach… Przecież to Exceed!
Tylko co Exceed robi sam w centrum stolicy Fiore? Może się zgubił? Skoro tak, to powinnam mu pomóc. Znaleźć dom, hotel, cokolwiek…
Nim się obejrzałam, maluch stał tuż przede mną i patrzył na mnie swoimi ciemnymi ślepiami.
- W-witaj - zająknęłam się. Tak długo nie rozmawiałam z drugą osobą, że aż mam przed tym lekki strach. Spokojnie Ruka, to tylko Exceed, on Ci nic złego nie zrobi.  
- Zgubiłeś się? - dosłownie sekundę później byłam już zdecydowana, a strach odszedł w niepamięć.
- Nie… Ja tylko chciałem kupić pamiątki i… - nagle po jego policzkach delikatnym strumieniem zaczęły spływać łzy, tym samym przerywając wypowiedź.
- Co się stało? - zapytałam przejęta.
- Zgubiłem się… Stałem przy stoisku z pamiątkami, ale zauważyłem motyla i pobiegłem za nim. Teraz nie wiem gdzie jestem, a pewnie Rogue się o mnie martwi.  - powiedział zasmucony, spuszczając głowę na dół. Zrobiło mi się żal malca. Widać było, że zależy mu na tym, aby orientować się w terenie, a tu klapa.
Wyciągnęłam obie ręce przed siebie, aby wskoczył mi na nie.
- Chodź. Poszukamy twojego przyjaciela - postanowiłam, że mu pomogę na co zguba pokiwała radośnie głową i usadowiła się na moich dłoniach.
- Fro też tak myśli! - uśmiechnęłam się, słysząc okrzyk Fro, jak mogłam wywnioskować z jego początku. Ignorując wcześniej obrany cel ruszyłam przed siebie. Zakładając, że jest na rynku, łatwo będzie go odszukać.
Krążąc między straganami zaglądałam tu i tam. Odkryłam takie miejsca o których istnieniu nie wiedziałam przez 18 lat. Mieszkam tu od dawna, a tu tyle nowości.
Wracając do tematu nigdzie nie mogłam znaleźć towarzysza Fro. Trzymałam się dokładnie opisu, który mi powiedział.
Kruczoczarne włosy z grzywką opadającą na twarz, czerwone oczy i ciemne ubrania.” Powtarzałam te słowa jak mantrę, ale to na nic. Żaden człowiek przebywający w centrum miasta nie pasował do podanych mi informacji.
Po około 30 minutach postanowiłam zrobić sobie krótką przerwę, dać wypocząć nogom i zregenerować siły. Usiadłam, więc na kamiennym murku, a Fro postawiłam obok siebie. Rozglądając się jeszcze po ludziach westchnęłam z bezradności.
Ja naprawdę chciałam mu pomóc, a właściwie nic nie zrobiłam.
- Co jest? - zapytał zielony Exceed z zaniepokojoną miną. On się o mnie martwi? Do czego to doszło, że potrzebujący pomocy martwi się o pomagającego?
- Po prostu liczyłam, że w końcu go odnajdziemy, a tu nadal nic. Ciągle jesteśmy w tym samym punkcie - odpowiedziałam apatycznie i popatrzyłam na podłogę. Jakoś nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy.

- Nie martw się. Na pewno go znaj… - kwestię Fro przerwał krzyk nieznajomej mi osoby, która zbliżała się w naszym kierunku.
- Frosch! Tu jesteś! - spojrzałam w stronę źródła dźwięku, a kamień natychmiastowo spadł mi z serca. Okazało się, że był to poszukiwany przez nas Rogue. Opis zgadzał się z wyglądem, więc nie miałam żadnych wątpliwości.
- Rogue! - zawołał radośnie Fro na widok mężczyzny. Uśmiechnięta przywitałam się z nim krótkim “witaj”, jednakże najwidoczniej obecnie najważniejszą dla niego rzeczą był jego Exceed. Oczywiście rozumiem to, jakbym odzyskała Lunę to też była by dla mnie wszystkim.  
- Um… Przepraszam najmocniej. Dziękuję Ci za odnalezienie Fro. Jestem Rogue, a ty? - chłopak uśmiechnął się i podał mi rękę. Nie powiem, całkiem uroczy ma uśmiech, który w połączeniu z bladą cerą wyglądał fenomenalnie.
- Ruka - uścisnęłam delikatnie jego dłoń. Spojrzałam mu w oczy na znak przychylności, jednakże, gdy poczułam, że policzki zaczęły mi się rumienić od razu odwróciłam wzrok. “Ygh! Ruka, nie mów, że on Ci się zaczyna podobać?”, krzyczałam w myślach. Niby dopiero go poznałam, ale ma to coś w sobie, taki jakiś wewnętrzny urok. No i ten zapach. Nie jest zwykłym magiem... On jest Smoczym Zabójcą! Teraz to wszystko wyjaśnia.
Moje wywody przerwał donośny odgłos dzwonu znajdującego się w katedrze, która mieści się nieopodal nas.
- Hę? - zdziwił się Rogue, który spojrzał na zegar katedry. - Muszę iść na Turniej. Wybacz mi. Żegnaj - chłopak pożegnał się i szybkim krokiem ruszył w stronę areny.
Za nim się otrząsnęłam, stałam tam sama jak palec z nadal lekko różowymi policzkami.  
Może udam się dziś na Turniej? Może znowu go spotkam”, pomyślałam szczęśliwa. Od dawna się tak nie czułam, więc czemu by nie skorzystać z okazji?
Poprawiłam spodenki i od razu pomaszerowałam przez kwieciste uliczki w kierunku Domus Flau, a przynajmniej tak to się jeszcze nazywało kilka lat temu.
Ten dzień będzie wyjątkowy, czuję to. Oby reszta dni tego tygodnia też taka była.
Przyda się drobna zmiana nastroju, zwłaszcza, że od dawna nie czułam się szczęśliwa.
Pierwszy rozdział za nami!
Nie jestem pewna, czy pisanie go w nocy było dobrym pomysłem, ale niech będzie. xD
Mam wrażenie jakbym o czymś zapomniała w tym rozdziale,
ale totalnie nie wiem o czym.
W każdym bądź razie mam nadzieję,
że razem z Ruką jesteście podekscytowani spotkaniem (bo ja jestem i to bardzo! ).
Do zobaczenia przy następnym rozdziale~

czwartek, 24 grudnia 2015

Prolog

9 komentarzy:
Siedząc na drewnianym krześle, wpatrywałam się w pustą przestrzeń za moim oknem.
Melancholijny nastrój jakby dogadał się dziś z pogodą.
Nie było żadnych promieni słońca ani błękitnego nieba.
Szarość opanowała całe miasto, a deszcz spadał na ziemię coraz szybciej i mocniej.
Oparłam czoło o blat stolika i zamknęłam oczy. Jakbym myślała, że gdy je otworzę to, pogoda się zmieni.
Gówno prawda.
Otworzyłam oczy pierwszy, drugi, trzeci raz i wciąż to samo na zewnątrz.
Jeszcze raz przymknęłam me ślepia, aby zobaczyć pustkę i ciemność.

- Gdybym tylko miała więcej siły… - burknęłam w pustą przestrzeń salonu. Echo mego głosu odbiło się od jasnoniebieskich ścian i trafiło do moich uszu co dobiło mnie podwójnie.

- Uciekaj, Ruka! Uciekaj! - krzyczała Luna, fioletowa kotka, która była Exceedem i moją jedyną przyjaciółką. Niestety nie mogłam nic zrobić...
Stałam tam jak słup soli, patrząc na to, jak zabijają kogoś ważnego dla mnie. Moje całe ciało było obezwładnione.
Złość, rozpacz i niedowierzanie w to, co się właśnie dzieje, przeszywały moje ciało.
Gdy usłyszałam stłumiony przez szmatkę pisk, poleciały mi łzy po policzkach.
Nagle nastała cisza. Nie było słychać już jej cienkiego głosiku. Wszystko ucichło, niemalże można było uznać, że fale dźwiękowe zakończyły się rozprzestrzeniać. Jednak nie...
Po chwili moja uwaga skupiła się na zachrypniętym śmiechu, który pojawił się znikąd i  należał do jednego z morderców. Próbowałam wydusić z siebie kilka słów, ale to na nic.
Żal ogarniał mnie od wewnątrz. Jedyne co w tym momencie mogłam zrobić to uciekać.
Nie chciałam tam zostawiać Luny, ale jeśli bym tam została, to bym podzieliła jej los.
Uciekłam. Tyle ile miałam sił, biegłam przed siebie. Nawet nie patrzyłam, gdzie biegnę i gdzie jestem. Po prostu chciałam się wyrwać z sideł oprawców.

Na wzmiankę o tragicznych wydarzeniach z przeszłości poleciała mi łza, która po chwili wylądowała na stole. Za nią następna.
Pomimo tego, że od tamtego czasu minął rok to, ja nadal obwiniam się za to, co się stało.
Byłam jej ostatnią deską ratunku, ale nie... Musiałam być słaba, jak uschnięte drzewo, które zaraz się załamie.
Od tamtej chwili nie mogłam o tym przestać myśleć. Dzień w dzień się zadręczałam.
Wycofałam się z życia społecznego, przestałam wychodzić z domu, a nawet zapomniałam częściowo moich magicznych możliwości.
Obecnie jestem jednym, wielkim wrakiem ludzkim.
Na początku starałam się o tym wszystkim nie myśleć. Powtarzałam sobie: "Ruka, pomyśl sobie jak czułaby się Luna widząc Cię smutną. Na pewno nie chciałaby Ciebie takiej zobaczyć.", ale załamałam się po dwóch miesiącach. Nie mogłam wytrzymać ciężaru, który spadł na moje barki.
Teraz siedząc w mym salonie i myśląc nad tym wszystkim stwierdzam, że w pewnym sensie mnie to umocniło.
Może nie tyle co, psychicznie, ale na pewno w podobnej sytuacji bym zareagowała.  W końcu czego nie robi się by uratować przyjaciół?
Jednakże tu jest problem... Najpierw trzeba takowych posiadać, a ja raczej "cierpię" na ich brak.
Może powinnam wyjść do ludzi? Porozmawiać z nimi albo nawet przywitać się z kimś...
Przecież nie trzeba od razu ludziom wyjawiać swoich tajemnic, więc można mieć do nich ograniczone zaufanie.
Rozmyślając nad tym to, wcale nie jest taki zły pomysł.
Tylko jak tu w sobie zebrać odwagę i wyjść na ulicę, gdzie czyha pełno niebezpieczeństw?
Może przesadzam? Może ludzie wcale nie są tacy źli? 
Przekonamy się...





Za wszelkie literówki, błędy interpunkcyjne i inne takie z góry przepraszam.

Obserwatorzy